6 grudnia 2009

Otworzyłem lodówkę i.. Eureka!

Specem od jedzenia nie byłem nigdy. No, być może byłem, ale raczej w dziedzinie jego konsumowania, a nie tworzenia. Gdy byłem jeszcze na studiach, a zatem nie jedną wiosnę temu, odcięty od zróżnicowanych i smakowitych posiłków, w które od momentu narodzin zaopatrywany byłem przez swoją szanowną rodzicielkę, z pewnością nie mogłem być określany mianem wirtuoza kuchni. I nie byłem. Znajomi doskonale wiedzieli, że w kuchni jestem absolutnym minimalistą, podobnie zresztą jak i w kilku innych dziedzinach życia, ale jako że nie czas i miejsce ku takim rozważaniom, to wróćmy z powrotem do kuchni.



Śniadanie, obiad, kolacja

Moim podstawowym śniadaniem były kromki z, uwaga, uwaga, masłem i serem! Gdy natomiast chciałem urozmaicić sobie posiłek, to wznosiłem się na wyżyny moich możliwości i do rzeczonych kromek z masłem i serem dodawałem ketchup. Prawdziwe niebo w gębie, zapewniam. Obiad oznaczał konieczność uruchomienia swoich dwóch najdłuższych odnóży i poczłapania na miasto - tam nie musiałem myśleć w kategoriach kulinarnych, że tak się wyrażę. Płaciłem, a myśleli za mnie inni. Kolacja natomiast była na ogół powtórką śniadania.

I krzyknąłem - "Eureka!"

I nadszedł ten dzień. Wczesny ranek, cisza przerywana nierównomiernym chrapaniem współlokatora. Nawiasem mówiąc, gdyby chociaż było równomierne, to jakoś bym to zdzierżył, ale nie, gdzie tam, za dobrze bym miał, bo a nuż bym się, nie daj, Boże, wyspał! Nagle.. Budzik! Okropny sygnał zwiastujący koniec sennej rzeczywistości i powrót do tej szarej, która, jakoś to się zawsze tak składa, atakuje w momencie, gdy Morfeusz oferuje akurat to, co najciekawsze i najprzyjemniejsze. Ale nic to, studia, trzeba pożegnać się z conocnym kompanem i przywitać się z profesorami i wykładowcami. Wstaję zatem, rzucam wrogie spojrzenie "chrapaczowi" i wlokę się do łazienki, coby mnie nie pomylono z przemielonym przez maszynkę mięsem, żeby trzymać się kulinarnych porównań. Dobra, już przypominam Homo Sapiens, idę coś zjeść. Otwieram lodówkę i oto pojawia się ona! Twór mojego zmęczonego mózgu - myśl! A myśl ta brzmi mniej więcej następująco - "Cholera, że też nie wiem, co można zrobić z chleba, sera, masła, śmietany, cukru i ketchupu! Może da się coś wymyślić poza kanapką z serem i ketchupem? Kurdę, aż sprawdzę w Internecie". Poszedłem, sprawdziłem, nic. I nadeszła druga myśl - "Czy ja jestem wyjątkowy? Hm, no tak, jestem, wiadomo, trzeba się cenić. Ale czy ja jestem wyjątkowy pod względem poziomy swojej wiedzy, a w zasadzie niewiedzy, na temat gotowania? Nie, na pewno jest więcej takich laików jak ja, którzy coś tam mają w lodówce, ale nie do końca mają coś tam w głowie, co pozwoliłoby im na akt kreacji dania. Trzeba im to dać!".

Zalążki Apetito

Myśl zaczęła kiełkować i przybierać materialne, a w  zasadzie wirtualne kształty, ale jak to dokładnie wyglądało, opowiem następnym razem. A teraz zapraszam do zapoznania się z jednym z moich ulubionych placków, który piekła moja babcia i mama. Oto i przepyszny placek z makiem (kliknij na zdjęcie, by poznać przepis).

3 komentarze:

Magda pisze...

Tak, rzeczywiście, pyszne jest ciasto z makiem. Sama próbowałam. Teraz chętnie bym sobie upiekła podobne, ale na obczyźnie mak trudno znaleźć. No chyba że w innej formie, niestety..

Apetyczny pisze...

Nie mają maku za granicą? Wracaj do Polski, tu go nie brakuje!

Magda pisze...

Ech,nawet w Polsce nie ma już takich pól makowych jak u babci Bogusi na Wielkopolu.

Prześlij komentarz